HitchhikeMay! *29*
29. ωτοστόπ
Ledwo co przekroczyliśmy granicę między Turcją a Gruzją a zdaliśmy sobie sprawę, że z dwóch(bodajże)przejść granicznych między oba krajami wybraliśmy zdecydowanie to najgorsze i mało frekwentowane. Byliśmy w górach, tylko my, celnicy, dwie osobówki należące do taksiarzy i jeden tir.
Celników i taksiarzy od razu wykluczyliśmy z grona potencjalnych kierowców, którzy mogliby nas podwieźć na stopa. Został tir na tureckich blachach, ale ten ku naszemu niezadowoleniu był wyjątkowo długo przetrzymywany na granicy. Udaliśmy się więc na stację benzynową nieopodal, z daleka nawet zobaczyliśmy tankujące właśnie auto (lub przynajmniej tak się nam wydawało), tylko jakoś tak... wyludniona ta stacja?
Na stacji było co najmniej dziwnie: opuszczone pomieszczenia, w jednym z nich młotek niedbale pozostawiony na stole jakby ktoś przed chwilą wyszedł, gdzieniegdzie okruszki chleba. Poczułam się nieswojo i jak tylko przestało padać udaliśmy się w kierunku tira. Ten stał ciągle na granicy, więc z dwóch dróg wybraliśmy drogę prowadzącą w prawo, i ledwie uszliśmy 15 kroków, a tir wyrwał do przodu niczym Speedy Gonzales, pojechał w lewo i zostały po nim tumany kurzu. A my mieliśmy podążać gdzieś, w zasadzie nie do końca wiadomo gdzie.
Wokół zasieki, potem pojawiły się jakieś pojedyncze budynki, kapliczka przydrożna, nawet auto wypełnione Gruzinami przejechało obok nas, ale kierowca obojętnie wzruszył ramionami na nasz widok. Idziemy dalej przez wiochę na końcu świata, zaczęło się ściemniać, w oddali usłyszeliśmy szczekanie psów, jakaś babcia powiedziała coś na kształt „bożie odkud wy???”, zaczęliśmy rozglądać się za opcją spania, i w tym przypadku rozstawienie namiotu wydawało się kiepskim pomysłem.
Zrobiło się totalnie ciemno, idziemy środkiem piaskowej drogi i powoli robiło się niewesoło. Wtem w polu pojawiły się światła, bliżej, i bliżej, desperacko zaczęliśmy łapać stopa... Jest! Zatrzymał się!
Jazda z kierowcą z rodzaju Skóra, Fura i Komóra, w środku denna muzyka w postaci NaNa „..he is coming, he is coming...”, i od tej pory kiedykolwiek usłyszę tę piosenkę, przypomina mi się ten stop.
Koleś nas nie tylko uratował z opresji, ale pomagał szukać tani hotel (w końcu i tak nas przygarnął do siebie pewien Gruzin). Przygoda ta zapoczątkowała serię całkiem fajnych podbojów autostopowych w Gruzji.
Ledwo co przekroczyliśmy granicę między Turcją a Gruzją a zdaliśmy sobie sprawę, że z dwóch(bodajże)przejść granicznych między oba krajami wybraliśmy zdecydowanie to najgorsze i mało frekwentowane. Byliśmy w górach, tylko my, celnicy, dwie osobówki należące do taksiarzy i jeden tir.
Celników i taksiarzy od razu wykluczyliśmy z grona potencjalnych kierowców, którzy mogliby nas podwieźć na stopa. Został tir na tureckich blachach, ale ten ku naszemu niezadowoleniu był wyjątkowo długo przetrzymywany na granicy. Udaliśmy się więc na stację benzynową nieopodal, z daleka nawet zobaczyliśmy tankujące właśnie auto (lub przynajmniej tak się nam wydawało), tylko jakoś tak... wyludniona ta stacja?
Na stacji było co najmniej dziwnie: opuszczone pomieszczenia, w jednym z nich młotek niedbale pozostawiony na stole jakby ktoś przed chwilą wyszedł, gdzieniegdzie okruszki chleba. Poczułam się nieswojo i jak tylko przestało padać udaliśmy się w kierunku tira. Ten stał ciągle na granicy, więc z dwóch dróg wybraliśmy drogę prowadzącą w prawo, i ledwie uszliśmy 15 kroków, a tir wyrwał do przodu niczym Speedy Gonzales, pojechał w lewo i zostały po nim tumany kurzu. A my mieliśmy podążać gdzieś, w zasadzie nie do końca wiadomo gdzie.
Wokół zasieki, potem pojawiły się jakieś pojedyncze budynki, kapliczka przydrożna, nawet auto wypełnione Gruzinami przejechało obok nas, ale kierowca obojętnie wzruszył ramionami na nasz widok. Idziemy dalej przez wiochę na końcu świata, zaczęło się ściemniać, w oddali usłyszeliśmy szczekanie psów, jakaś babcia powiedziała coś na kształt „bożie odkud wy???”, zaczęliśmy rozglądać się za opcją spania, i w tym przypadku rozstawienie namiotu wydawało się kiepskim pomysłem.
Zrobiło się totalnie ciemno, idziemy środkiem piaskowej drogi i powoli robiło się niewesoło. Wtem w polu pojawiły się światła, bliżej, i bliżej, desperacko zaczęliśmy łapać stopa... Jest! Zatrzymał się!
Jazda z kierowcą z rodzaju Skóra, Fura i Komóra, w środku denna muzyka w postaci NaNa „..he is coming, he is coming...”, i od tej pory kiedykolwiek usłyszę tę piosenkę, przypomina mi się ten stop.
Koleś nas nie tylko uratował z opresji, ale pomagał szukać tani hotel (w końcu i tak nas przygarnął do siebie pewien Gruzin). Przygoda ta zapoczątkowała serię całkiem fajnych podbojów autostopowych w Gruzji.

Comments
Post a Comment