Hitchhike May! *12*

Czasem najdziwniejsze pomysły przychodzą do głowy w całkowicie zwyczajnych miejscach.
Okazuje się, że do napisania świetnych i ciekawych tekstów nie potrzebujesz spokoju i izolacji, ale inspirację możesz czerpać z tak przeludnionego miejsca jak czytelnia. I może nic ciekawego w tej chwili nie wymyśliłam, ale samo psycho – fizyczne zmęczenie materiału, które mi teraz towarzyszy powoduje oddolną chęć napisania czegoś niezwykle zajebistego i twórczego. Nagle znajduje w sobie zapał robić wszystko inne, byle tylko nie otwierać folderu „Z_cyklu_emi_i_MGiR” na pulpicie a potem poszczególnych rozdziałów pracy. Na razie są w fazie półproduktu, muszę wprowadzić w nich setki poprawnych przypisów, komentarzy, skrótów i poprawić stylistykę tekstu.

W takich właśnie warunkach znalazłam pomysł na dzisiejszą 'autostopovu povídku'.

12. Autóstop

Zmęczenie materiału i nocny autostop. Jedziesz, jest okrutnie późno, a Twoje powieki stały się ciężkie niczym ciekłe żelazo i najchętniej oddałyby się objęciom Morfeusza. A jazda temu nie sprzyja, bo powiedzmy, że akurat sam/a jedziesz na stopa i z wyjątkiem sytuacji ekstremalnych, nie należy kimać w aucie (przyjmijmy, że jest to reguła, ale wiadomo, że z praktyką różnie bywa, osobiście nie raz zasnęłam w aucie i pewnie ślina mi przy tym ściekała na podbródek jak bernardynowi).

Przejechaliśmy przez całą niemal Rumunię („niemal” - bo zostało jakieś 60 km do granicy z Bułgarią). Była to Rumunia tuż po wstąpieniu do Unii, okrutnie rozkopana i budująca drogi na rzecz transportu międzynarodowego, który obficie przecina Rumunię w drodze do Turcji. Podróż wlekła się w nieskończoność: przewężki na 'autostradzie', roboty drogowe, w efekcie przejechanie 300 km zajęło nam cały dzień.

Turecki kierowca wyrzucił nas około 22 w centru rumuńskiej miejscowości X. Nie wiedząc nawet w którym kierunku mamy jechać, zaczęliśmy łapać stopa na szerokim poboczu ulicy. Zatrzymał się bus. Pierwsza myśl: świetnie, nie dość, że łapiemy w kraju, gdzie króluje tradycja płaconego autostopu, to jeszcze zatrzymał się ze swojej natury płatny środek transportu. Busiarz otworzył tylne drzwi, my staramy się tłumaczyć „U nas diengow niet” (w sumie nie wiem, jak wpadliśmy na to, by w Rumunii używać rosyjskiego, ale jakoś się to nawet potoczyło), koleś chyba od razu zrozumiał o co nam chodzi, zaś my do końca się upieraliśmy przy swoim. Ale w końcu doszło do nas, że po prostu nad podwiezie bez 'diengow'. Byliśmy maksymalnie zmęczeni, w myślach miałam wizję owinięcia się w śpiwór i odpłynięcia na dobre.

Ostatni przystanek busika, wysiadka i wylądowaliśmy na jakimś przedziwnym skwerku w dzielnicy romskiej i monopolem w odległości 15 metrów. Ledwo wysiedliśmy a stojący nieopodal radiowóz (HWDP, jasne, ale w tej sytuacji przyszło mi na myśl, że może nas podwiozą kawałek)odjechał i zostaliśmy sami. I miny nam zrzedły. Potwornie zmęczeni, bez opcji na rozłożenie namiotu (ciasna zabudowa w okolicy i jak okiem sięgnąć żadnego parku), zresztą miejsce i tak niekoniecznie wydawało się bezpieczne, a bynajmniej ja czułam się tam niepewnie.
Do diaska! Ruch na drodze był co najmniej nijaki, ale w jakiś przedziwny sposób udało się nam zatrzymać TIRa. TIRa! Wygodnego, bujającego się TIRa, gdzie od razu zapadłam w przerywany półsen.

W sumie nie wiem o czym była ta historia, bo ani o charakterystycznym kierowcy, ani o absurdzie, ani o jakimś nietuzinkowym wydarzeniu. Była to historia o zmęczeniu, o stanie towarzyszącym nawet najzajebistszym wojażom.

Teraz też jestem zmęczona (ziew).

Comments

Popular posts from this blog

Personal Landmarks: A Map of Trauma in London

ADO starfish

Three weeks into my Panchakarma retreat