busy miss lizzy
Nazbierało się kilka rzeczy, przemyśleń i innych takich.
Nadając temu rysy chronologii to:
* jak wspomniałam byłam w hometown, gdzie jednym z głównych punktów programu było spotkanie z moją promo. I tu zaczyna się odrębna historia. Zapraszam więc na
Historię o górze lodowej jako alegorii pracy MGiR.
Przyszłam do promo. Usiadłam przy dobrze znanym biurku i zaczęłam recytować kwieciste frazesy o mojej pracy, przemyśleniach z nią związanych i oczywiście marginesie wątpliwości, na który natrafiłam. Wtem moja promo zaczęła rysować. Po chwili pokazała mi niedbały szkic i zapytała:
- Pani Emilio, czy rozumie Pani ten rysunek?
Spodziewając się, że jest to pytanie z rodzaju podchwytliwych, zaczęłam rozkładać obrazek na czynniki pierwsze zaczynając od:
- Statek na wodzie?
- To jest Titanic proszę Pani.
Sądząc, że jest to alegoria marnego losu, który niebawem mnie spotka, odważnie drążyłam temat dalej.
- Czy Pani sugeruje, że zderzę się z górą lodową i zatonę?
- Nie Pani Emilio, to jest lodowiec. To co jest pod wodą, to Pani przemyślenia, teorie. Ale ja chcę widzieć wierzchołek góry lodowej, treść, tekst. Rozumie Pani?
Proszę rysunek na pamiątkę.

Więc mam go przyczepionego na biurku. Patrzę jak ten Titanic płynie, jak góra lodowa powoli się wynurza z bezkresu oceanu, po czym przerzucam wzrok ponownie na monitor i patrzę, co się wynurza spod moich palców stukających w klawiaturę.
Zaczyna się odliczanie z nieuchronnym deadlinem do 30 maja. Wszelki support i doping mile widziany.
* KOMIXXX
Już jakiś czas zbierałam się z tym, by podzielić się refleksjami o komiksach, które w jakiś sposób przykuły moją uwagę.
Począwszy od lewej: Blue Marines 2, czyli cute stworkom i ich przygodom nie ma końca; kolejno Creature from The Black Lagoon - ulubiony kicz horror z lat 50-tych; antybohater Keroro frog w kilku odsłonach; Henriette i świat widziany jej oczami; japoński Solanin, który podbił moje serce zarówno fabułą, jak i kreską; i Dziwna Czarna Emilka, której chyba przedstawiać nie trzeba. POLECAM.

* W Pradze sezon koncertowy. Jeden koncert przebija drugi. Wczoraj był Mayday fest oraz koncert świetnej kapeli francuskiej, Year of no light (z cyklu optymistyczne nazwy kapel).
Przy okazji udało mi się okiełznać praską scenę hc a tym samym już nie podpieram ścian na koncertach. Ku mojej uciesze robi się towarzysko i jest z kim pobiadolić o wegańskiej strawie, o hudebních novinkách, a nawet o pogodzie (bo doszłam wniosku, że jak jesteś w stanie porozmawiać z kimś o pogodzie, to wbrew pozorom znaczy wiele).
A propo koncertów i nowych znajomości, wczoraj nowo poznany Niemiec skleił mi dziś taki oto radosny e-mail (i przy okazji potwierdził opinię, że YONL zagrali super koncert):
"i had a great night. year of no light were so good!! but the cheep beerprices are not so good for me.. i managed to catch my bus to brno, no problem so far. i was really tired (and drunk..) so i felt asleep immedeately and only woke up when they announced the arrival at the terminus. unfortunately that was not brno but vienna. so i was in vienna, half past five in the morning, walking around and not knowing where to go.. i came to the river donau and there i asked a girl how i can get to the main station. but she only answerd me sth like "i'm feeling completely shitty, i need to be alone". ok. thanks for that information.
finally i found the train station, took my ticket to brno and arrived at half past ten."
Podejrzewam, że postawa straight edge nie obfituje w tego typu atrakcje (no, ale żeby nie było, że jesteśmy takimi nudasami i smutasami bez ikry!). Koledze dziękujemy za relację i załączamy herzliche Grüße aus Prag!
* Okna z trudem walczą z atakującymi je z impetem kroplami deszczu [dziś, 22:56]
* Dziś w trakcie służbowego oprowadzania moich rodziców i ich 'ziomali' po Pradze doszłam do kilku wniosków. Po pierwsze - to była niezła lekcja cierpliwości, po drugie - dotarło do mnie, że proces wymazywania mojej polskiej mentalności osiągnął całkiem wysoki level. Na tyle wysoki, że zamiast wejść w rolę familijnej przewodniczki, nieustannie się irytowałam. Tym bardziej, że w całej Pradze rozbrzmiewa polskij jazyk i w centrum jest wysokie natężenie wszelkiej maści polonizmów (ach, ten dłuuuugi weekend). Ponadto odkryłam, że moim powołaniem nie jest i nie będzie odgrywanie tej samej płyty o zabytkach i odpowiadanie na najbardziej denne pytania stawiane przez turystów. Z palety zawodów mogę więc ze spokojną głową wykreślić "przewodniczka". T_T
* Znalazłam taką oto naszywkę. Jak dobrze, że idee zawarte w NO LOGO pozostają ciągle żywe.
Nadając temu rysy chronologii to:
* jak wspomniałam byłam w hometown, gdzie jednym z głównych punktów programu było spotkanie z moją promo. I tu zaczyna się odrębna historia. Zapraszam więc na
Historię o górze lodowej jako alegorii pracy MGiR.
Przyszłam do promo. Usiadłam przy dobrze znanym biurku i zaczęłam recytować kwieciste frazesy o mojej pracy, przemyśleniach z nią związanych i oczywiście marginesie wątpliwości, na który natrafiłam. Wtem moja promo zaczęła rysować. Po chwili pokazała mi niedbały szkic i zapytała:
- Pani Emilio, czy rozumie Pani ten rysunek?
Spodziewając się, że jest to pytanie z rodzaju podchwytliwych, zaczęłam rozkładać obrazek na czynniki pierwsze zaczynając od:
- Statek na wodzie?
- To jest Titanic proszę Pani.
Sądząc, że jest to alegoria marnego losu, który niebawem mnie spotka, odważnie drążyłam temat dalej.
- Czy Pani sugeruje, że zderzę się z górą lodową i zatonę?
- Nie Pani Emilio, to jest lodowiec. To co jest pod wodą, to Pani przemyślenia, teorie. Ale ja chcę widzieć wierzchołek góry lodowej, treść, tekst. Rozumie Pani?
Proszę rysunek na pamiątkę.

Więc mam go przyczepionego na biurku. Patrzę jak ten Titanic płynie, jak góra lodowa powoli się wynurza z bezkresu oceanu, po czym przerzucam wzrok ponownie na monitor i patrzę, co się wynurza spod moich palców stukających w klawiaturę.
Zaczyna się odliczanie z nieuchronnym deadlinem do 30 maja. Wszelki support i doping mile widziany.
* KOMIXXX
Już jakiś czas zbierałam się z tym, by podzielić się refleksjami o komiksach, które w jakiś sposób przykuły moją uwagę.
Począwszy od lewej: Blue Marines 2, czyli cute stworkom i ich przygodom nie ma końca; kolejno Creature from The Black Lagoon - ulubiony kicz horror z lat 50-tych; antybohater Keroro frog w kilku odsłonach; Henriette i świat widziany jej oczami; japoński Solanin, który podbił moje serce zarówno fabułą, jak i kreską; i Dziwna Czarna Emilka, której chyba przedstawiać nie trzeba. POLECAM.

* W Pradze sezon koncertowy. Jeden koncert przebija drugi. Wczoraj był Mayday fest oraz koncert świetnej kapeli francuskiej, Year of no light (z cyklu optymistyczne nazwy kapel).
Przy okazji udało mi się okiełznać praską scenę hc a tym samym już nie podpieram ścian na koncertach. Ku mojej uciesze robi się towarzysko i jest z kim pobiadolić o wegańskiej strawie, o hudebních novinkách, a nawet o pogodzie (bo doszłam wniosku, że jak jesteś w stanie porozmawiać z kimś o pogodzie, to wbrew pozorom znaczy wiele).
A propo koncertów i nowych znajomości, wczoraj nowo poznany Niemiec skleił mi dziś taki oto radosny e-mail (i przy okazji potwierdził opinię, że YONL zagrali super koncert):
"i had a great night. year of no light were so good!! but the cheep beerprices are not so good for me.. i managed to catch my bus to brno, no problem so far. i was really tired (and drunk..) so i felt asleep immedeately and only woke up when they announced the arrival at the terminus. unfortunately that was not brno but vienna. so i was in vienna, half past five in the morning, walking around and not knowing where to go.. i came to the river donau and there i asked a girl how i can get to the main station. but she only answerd me sth like "i'm feeling completely shitty, i need to be alone". ok. thanks for that information.
finally i found the train station, took my ticket to brno and arrived at half past ten."
Podejrzewam, że postawa straight edge nie obfituje w tego typu atrakcje (no, ale żeby nie było, że jesteśmy takimi nudasami i smutasami bez ikry!). Koledze dziękujemy za relację i załączamy herzliche Grüße aus Prag!
* Okna z trudem walczą z atakującymi je z impetem kroplami deszczu [dziś, 22:56]
* Dziś w trakcie służbowego oprowadzania moich rodziców i ich 'ziomali' po Pradze doszłam do kilku wniosków. Po pierwsze - to była niezła lekcja cierpliwości, po drugie - dotarło do mnie, że proces wymazywania mojej polskiej mentalności osiągnął całkiem wysoki level. Na tyle wysoki, że zamiast wejść w rolę familijnej przewodniczki, nieustannie się irytowałam. Tym bardziej, że w całej Pradze rozbrzmiewa polskij jazyk i w centrum jest wysokie natężenie wszelkiej maści polonizmów (ach, ten dłuuuugi weekend). Ponadto odkryłam, że moim powołaniem nie jest i nie będzie odgrywanie tej samej płyty o zabytkach i odpowiadanie na najbardziej denne pytania stawiane przez turystów. Z palety zawodów mogę więc ze spokojną głową wykreślić "przewodniczka". T_T
* Znalazłam taką oto naszywkę. Jak dobrze, że idee zawarte w NO LOGO pozostają ciągle żywe.

Rysunek mnie rozwalił.Normalnie-Zura na prezydenta;D
ReplyDeletehaha fajna ta twoja p. promotor :)
ReplyDeleteEmi, ja wiem, ze jak sie pisze magisterke, to nagle znajduje sie milion rzeczy wazniejszych od pisania, chociazby wrzucanie postow na bloga, ale litosci, do roboty!
Wspieram i pocieszam!
x rowniez magistrantka x
Wszystko pod kontrolą. Akcja Hitchhike May to taka rozrywka dnia powszedniego w tym jakże ciężkim dla mnie okresie *__^
ReplyDelete