Dzień 77: forever but ending

Od kilku dni mam kiepski nastrój. Myślę o tym, że już niedługo opuszczę Koreę i wrócę do swoich europejskich reali. I nie mogę znieść wizji kiedy wsiądę do samolotu, a później 8 godzin myślenia i wspominania o tym, co zostawiłam tutaj. Więc staram się wykorzystać te dni, odsunęłam na dalszy plan Japonię czy Hong Kong i zostaje koreańskie Jeju. I więcej zdjęć, więcej Busanu.
Dziś dzięki Hoonowi i jego znajomym miałam okazję zagrać w koreański bilard, zabijać czas w jednej z kawiarni w Seyomyen, robić zdjęcia i po prostu śmiać się. Thanks, thanks, thanks.

Seyomyen w dwóch odsłonach. Znaczy ścisłe centrum w nocy.



Comments

Popular posts from this blog

Personal Landmarks: A Map of Trauma in London

ADO starfish

Three weeks into my Panchakarma retreat