Dzień 48: Hang Out in Rain
Sobota przebiła. Przebiła moje oczekiwania weekendowe, a tym samym spędziłam kolejny super weekend w Korei. Czuję, że żyję, że spędzam w Korei najlepsze wakacje w swoim życiu, próbując tylu nowych rzeczy w tak krótkim czasie. Nowe doświadczenia, smaki, ludzie, miejsca.
Byłam w muzeum miasta Busan, co zaowocowało m.in. tym, że dowiedziałam się kilku fajnych faktów o tutejszym folklorze (etno dance a nawet egzorcyzmy), historii miasta (w przeciągu 100 lat od otwarcia portu, z wioski powstało drugie co do wielkości miasto w Korei) i wpływie portu na wetsternizację tutejszej społeczności. I jeszcze jedna ciekawostka: na początku XX wieku nazwa miasta brzmiała "Fusan". Był też cmentarz ONZ i park z rzeźbami, z motywem przewodnim "peace".
Doza kultury w naprawdę dobrym wydaniu, czas na hang out. Na obiad, jazdę na motorze i wegańskie lody od Purely Decadent. Jazda w deszczu z dziwnie warczącym silnikiem, który ma w zwyczaju stawać na światłach i uparcie odmawiać posłuszeństwa niczym mały, zawzięty osioł. Może i jest to minus, mimo to i tak zainspirowałam się koreańskim kolegą, Hoonem i może pewnego dnia sprawię sobie swój własny motocykl lub skuter. Jest frajda, jest speed, jest szum wiatru w uszach. Mocno na plus!
Warehouse. Imprezownia w samym centrum miasteczka uniwersyteckiego, między licznymi jadłodajniami (McDonald też jest, wraz ze swoją super promocją dla studentów w porze lunchu...), sklepami z „osobliwą” odzieżą (a zwłaszcza z workowatymi, piżamowatymi t-shirtami) i setkami neonów. Spotkanie busańskiej ekipy Couch Surfing, która w dużej mierze składa się z Amerykanów (patrz: English teacher).
Nie zwykłam do takich miejsc. Wchodzisz i stroboskop szaleje po ścianach i parkiecie. DJ'e, wizualizacje i gromada Koreańczyków w ekscentrycznych ciuchach, nietuzinkowe fryzury, pląsy i wygibasy na parkiecie. Jakoś utkwili mi w pamięci, moje pierwsze zderzenie z tutejszym naightlife’m. No właśnie, Emi i nightlife, kto by pomyślał ;).
Cute Korea.
Korea codziennie mnie zadziwia, porywa w swój świat, podsuwa nowe pomysły.
W Korei wszystko jest cute. Cute gadżety, cute skarpetki, cute nadruki na koszulkach i okładki książek. Dzieci są cute, nawet psy starają się być cute (w zasadzie bardziej są to starania ich właścicieli) strojąc się w psich sklepach, dbając o psie fryzury i farbując uszy na pomarańczowo. Dziś widziałam taki punkt. Koreański pies cierpliwie czeka aż fryzjerka skończy mu suszyć uszy, wyszczotkuje ogon (reszta ciała jest ogolona na krótko, nie ma co szczotkować). Wariactwo.
I Hello Kitty, całoświatowe uosobienie fenomenu cute rodem z Japonii. W Seulu natrafiłam na sklep Hello Kitty, gdzie było wszystko z logiem kota, począwszy od ołówków, poduszek, przez wycieraczki, mydelniczki, skończywszy na (uwaga, uwaga!) obieraczce do ziemniaków.
Myślę, że obieraczkę z Hello Kitty każdy mieć by chciał. Głowa boli od myślenia, opuściłam ten lokal.
Cute bunny. Prosto z Children's Grand Park

Dziś też było dobrze. Wypad na wyspę Eulsuk, która jest siedliskiem dla wielu gatunków ptaków i stanowi lokalny eko ośrodek (najbardziej mnie zastanowiły samoloty, które średnio co 20 minut przelatują tuż nad wyspą. W końcu lotnisko nieopodal znajduje się). Ptaki ptakami, mnie jednak najbardziej uwiodła opcja wypożyczenia roweru.
Fajny treking, fajne ścieżki i miły strażnik, który mnie wpuścił na teren oznaczony Zakaz wjazdu dla rowerów. Ludzie mają chyba do mnie pozytywne nastawienie. Wyjeżdżając z terenu wyspy zobaczyłam w oddali biel. Biały uśmiech strażnika pokazującego kciukiem OK.
W końcu nie bez przyczyny Eulsuk Island widnieje pośród 10 Prouds of Busan:
http://english.busan.go.kr/about_busan/pride/pride_01_08.jsp
Czekam na kolejny weekend, który tym razem będzie w Daejeon. See you then!
Byłam w muzeum miasta Busan, co zaowocowało m.in. tym, że dowiedziałam się kilku fajnych faktów o tutejszym folklorze (etno dance a nawet egzorcyzmy), historii miasta (w przeciągu 100 lat od otwarcia portu, z wioski powstało drugie co do wielkości miasto w Korei) i wpływie portu na wetsternizację tutejszej społeczności. I jeszcze jedna ciekawostka: na początku XX wieku nazwa miasta brzmiała "Fusan". Był też cmentarz ONZ i park z rzeźbami, z motywem przewodnim "peace".
Doza kultury w naprawdę dobrym wydaniu, czas na hang out. Na obiad, jazdę na motorze i wegańskie lody od Purely Decadent. Jazda w deszczu z dziwnie warczącym silnikiem, który ma w zwyczaju stawać na światłach i uparcie odmawiać posłuszeństwa niczym mały, zawzięty osioł. Może i jest to minus, mimo to i tak zainspirowałam się koreańskim kolegą, Hoonem i może pewnego dnia sprawię sobie swój własny motocykl lub skuter. Jest frajda, jest speed, jest szum wiatru w uszach. Mocno na plus!
Warehouse. Imprezownia w samym centrum miasteczka uniwersyteckiego, między licznymi jadłodajniami (McDonald też jest, wraz ze swoją super promocją dla studentów w porze lunchu...), sklepami z „osobliwą” odzieżą (a zwłaszcza z workowatymi, piżamowatymi t-shirtami) i setkami neonów. Spotkanie busańskiej ekipy Couch Surfing, która w dużej mierze składa się z Amerykanów (patrz: English teacher).
Nie zwykłam do takich miejsc. Wchodzisz i stroboskop szaleje po ścianach i parkiecie. DJ'e, wizualizacje i gromada Koreańczyków w ekscentrycznych ciuchach, nietuzinkowe fryzury, pląsy i wygibasy na parkiecie. Jakoś utkwili mi w pamięci, moje pierwsze zderzenie z tutejszym naightlife’m. No właśnie, Emi i nightlife, kto by pomyślał ;).
Cute Korea.
Korea codziennie mnie zadziwia, porywa w swój świat, podsuwa nowe pomysły.
W Korei wszystko jest cute. Cute gadżety, cute skarpetki, cute nadruki na koszulkach i okładki książek. Dzieci są cute, nawet psy starają się być cute (w zasadzie bardziej są to starania ich właścicieli) strojąc się w psich sklepach, dbając o psie fryzury i farbując uszy na pomarańczowo. Dziś widziałam taki punkt. Koreański pies cierpliwie czeka aż fryzjerka skończy mu suszyć uszy, wyszczotkuje ogon (reszta ciała jest ogolona na krótko, nie ma co szczotkować). Wariactwo.
I Hello Kitty, całoświatowe uosobienie fenomenu cute rodem z Japonii. W Seulu natrafiłam na sklep Hello Kitty, gdzie było wszystko z logiem kota, począwszy od ołówków, poduszek, przez wycieraczki, mydelniczki, skończywszy na (uwaga, uwaga!) obieraczce do ziemniaków.
Myślę, że obieraczkę z Hello Kitty każdy mieć by chciał. Głowa boli od myślenia, opuściłam ten lokal.
Cute bunny. Prosto z Children's Grand Park
Dziś też było dobrze. Wypad na wyspę Eulsuk, która jest siedliskiem dla wielu gatunków ptaków i stanowi lokalny eko ośrodek (najbardziej mnie zastanowiły samoloty, które średnio co 20 minut przelatują tuż nad wyspą. W końcu lotnisko nieopodal znajduje się). Ptaki ptakami, mnie jednak najbardziej uwiodła opcja wypożyczenia roweru.
Fajny treking, fajne ścieżki i miły strażnik, który mnie wpuścił na teren oznaczony Zakaz wjazdu dla rowerów. Ludzie mają chyba do mnie pozytywne nastawienie. Wyjeżdżając z terenu wyspy zobaczyłam w oddali biel. Biały uśmiech strażnika pokazującego kciukiem OK.
W końcu nie bez przyczyny Eulsuk Island widnieje pośród 10 Prouds of Busan:
http://english.busan.go.kr/about_busan/pride/pride_01_08.jsp
Czekam na kolejny weekend, który tym razem będzie w Daejeon. See you then!
Comments
Post a Comment