año tras año. year by year. rok za rokiem (sejm szit)
Urodzilam sie w dobrym roku, tak jak wino. Tak jak ksiazka Georga Orwella o tym samym tytule.
Rok za rokiem spedzam ten dzien za granica. Choc w zasadzie termin "za granica" semantycznie dla mnie nie istnieje, jestem tu czy tam, teraz mieszkam w Londynie a pewnie za jakis czas przeniose sie gdzie indziej. Fajnie, ze zyje w dobie otwartych granic, ze juz nic nie stoi na przeszkodzie w pokonywaniu mil morskich czy ladowych.
Urodziny w Bilbao. Dzwiny sen, w ktorym studiowalam podyplomowo - proroctwo czy niespelnione ambicje? Nie wiem, ale jestem cholernie szczesliwa, ze okres studiow mam za soba. Dzis udalo mi sie sfabrykowac bilet InterRail na zkonczenie tego nieplanowanego tripu. Dzis po raz pierwszy w zyciu pieklam placki ziemniaczane, odwiedzilam Muzeum Euskadi czyli Kraju Baskijskiego i bylam w pracowni sitodruku, gdzie wydrukowalam miedzy innymi naszywke Orchid.
To byl fajny dzien. Jutro jade do krainy Year Of No Light, czytaj Made in Bordeaux.
///Jestem wytworem miejskim. Wlasnie to pomyslalam chodzac uliczkami Bilbao i popijajac sojowe latte z papierowego kubka (trywialny nawyk londynski?). Nie jezdze w gory, do puszczy czy do stepu. Jezdze w lasy szklanych domow, przenikam do malych uliczek na poludniu Europy i znikam w plataninie podziemnych tuneli seulskiego metra. Potrafie znalezc jedzenie w miejskiej dzungli, nauczona instynktem zawsze wyladuje przy smietnikach jednego z supermarketow. Poruszam sie bez mapy, chyba odziedziczony po homo erectusie zmysl kierunkow. A z zielenia obcuje tylko w parkach lub warzywniaku. Ciekawe na ile te umiejetnosci przydadza sie w dzungli amazonskiej? Na dzien dzisiejszy jest to jedyny ulamek przyrody, ktory mnie pociaga. Powaznie. ///
Urodziny w Bilbao. Dzwiny sen, w ktorym studiowalam podyplomowo - proroctwo czy niespelnione ambicje? Nie wiem, ale jestem cholernie szczesliwa, ze okres studiow mam za soba. Dzis udalo mi sie sfabrykowac bilet InterRail na zkonczenie tego nieplanowanego tripu. Dzis po raz pierwszy w zyciu pieklam placki ziemniaczane, odwiedzilam Muzeum Euskadi czyli Kraju Baskijskiego i bylam w pracowni sitodruku, gdzie wydrukowalam miedzy innymi naszywke Orchid.
To byl fajny dzien. Jutro jade do krainy Year Of No Light, czytaj Made in Bordeaux.
///Jestem wytworem miejskim. Wlasnie to pomyslalam chodzac uliczkami Bilbao i popijajac sojowe latte z papierowego kubka (trywialny nawyk londynski?). Nie jezdze w gory, do puszczy czy do stepu. Jezdze w lasy szklanych domow, przenikam do malych uliczek na poludniu Europy i znikam w plataninie podziemnych tuneli seulskiego metra. Potrafie znalezc jedzenie w miejskiej dzungli, nauczona instynktem zawsze wyladuje przy smietnikach jednego z supermarketow. Poruszam sie bez mapy, chyba odziedziczony po homo erectusie zmysl kierunkow. A z zielenia obcuje tylko w parkach lub warzywniaku. Ciekawe na ile te umiejetnosci przydadza sie w dzungli amazonskiej? Na dzien dzisiejszy jest to jedyny ulamek przyrody, ktory mnie pociaga. Powaznie. ///
ja mam podobnie. natura to bzdura:)
ReplyDeleteApropo Orwella. Ostatnio się zdziwiłem czytając że brał on udział w wojnie domowej w Hiszpanii, gdzie walczył na froncie po stronie republikańskiej w milicji robotniczej antystalinowskiej Robotniczej Partii Zjednoczenia Marksistowskiego (POUM). Z tego co czytałem to dość skrajna frakcja. Ale też wiele się wyjaśniło czytając dalej, że po tej wojnie wszystko mu zwisało, już nawet anarchizm, mimo początkowej sympatii, nie był dla niego dobrym rozwiązaniem.Ot taka ciekawostka. Czenko
ReplyDelete