Sobota przebiła. Przebiła moje oczekiwania weekendowe, a tym samym spędziłam kolejny super weekend w Korei. Czuję, że żyję, że spędzam w Korei najlepsze wakacje w swoim życiu, próbując tylu nowych rzeczy w tak krótkim czasie. Nowe doświadczenia, smaki, ludzie, miejsca. Byłam w muzeum miasta Busan, co zaowocowało m.in. tym, że dowiedziałam się kilku fajnych faktów o tutejszym folklorze (etno dance a nawet egzorcyzmy), historii miasta (w przeciągu 100 lat od otwarcia portu, z wioski powstało drugie co do wielkości miasto w Korei) i wpływie portu na wetsternizację tutejszej społeczności. I jeszcze jedna ciekawostka: na początku XX wieku nazwa miasta brzmiała "Fusan". Był też cmentarz ONZ i park z rzeźbami, z motywem przewodnim "peace". Doza kultury w naprawdę dobrym wydaniu, czas na hang out. Na obiad, jazdę na motorze i wegańskie lody od Purely Decadent. Jazda w deszczu z dziwnie warczącym silnikiem, który ma w zwyczaju stawać na światłach i uparcie odmawiać posłuszeń...