Posts

Showing posts from 2015

Wnioski na jesień

Długo nie pisałam. Nie pisałam w sierpniu, nie pisałam we wrześniu, październik już prawie za pasem a ja dopiero zabieram się do pisania. Ostatnie miesiące minęły pod znakiem jednostajnej rutyny, braku wakacji i braku lata, chociaż możliwe, że to ostatnie zwyczajnie przeoczyłam zamknięta w czterech biurowych ścianach. Tegoroczne wakacje są jednak w planie, wyjeżdżam w jakże niewakacyjnym listopadzie do równie niewakacyjnej i obowiązkowej Polski na coroczny maraton dentysty, okulisty i znajomych. Dni dzielę na weekdays i weekends , czyli jak każdy mieszkaniec/mieszkanka Londynu odliczam dni byle do piątku, zaczynając od poniedziałkowej mantry Y eah, I'm all right, you know, Monday blues , w środę recytuję Halfway there, które przechodzi w czwartkowy Nearly there , aby ostatecznie w piątek iść do pracy w jakże motywującym nastroju Happy Friday everyone! Nie dziwi chyba, że długo oczekiwane nadejście weekendu trzeba w odpowiedni sposób przywitać, więc jak tylko wybija clo...

London's Calling 8

Image
Not a while ago a local messfam (that is a bunch of pushbike couriers) had its annual weekend full of festivities known as London's Calling. This year was 8th edition of the event and although not many people attended, I am sure everyone had a whale of time boozing, cycling or just chatting. Here are few portraits I snapped with Fuji Instax.           

Dum*itch Dynamo

Image
Trzy tygodnie temu podjęłam się nie lada wyczynu rowerowego jakim jest Dunwich Dynamo czyli całonocny przejazd rowerowy z Londynu na plaż ę  w miejscowości Dunwich. Przeszło 180 kilometrów (120 mil) drogami lokalnymi przez hrabstwa Essex i Suffolk. Od początku Zacznijmy od tego, że o DD myślę co roku i za każdym razem przesuwam na następny, więc nie dziwi, że i w tym roku automatycznie odłożyłam to do szufladki pamięci z etykietką “next year”. I pewnie tak by się stało, gdyby nie znajomy, który podsunął temat i jął kreślić idylliczną niemal wizję przejazdu w blasku księżyca  przez sielską Anglię usianą małymi domkami, uwieńczoną dojazdem na plażę o wschodzie słońca.. - 'you know, cottage houses and full moon above 'em kinda thing..' Chociaż temu romantycznemu wyobrażeniu zbytnio nie zawierzyłam, to jednak pod wpływem chwili, pizzy i zarysowania przebiegu jazdy ze szczegółami i totalnie niewiedząc w co ja się pakuję, szala przechyliła się na 90% za. Kolega jesz...

Sycylia. Jak zdjęcia wskazują wyjazd był zróżnicowany i z pewnością postmodernistyczny

Image
       

Smęt na kwiecień: monotonny babilon

Moja frekwencja postowania spada na łeb na szyję, a jak już coś powstaje, to wychodzą z tego smęty o powrocie do Pragi lub o tym jaki ten Londyn jest do bani asty albo wrzucam stare zdjęcia wygrzebane z dysku twardego. Chociaż nie, ostatnio byłam na Sycylii, więc najbliższa seria zdjęć będzie całkiem recent (bo Ponglish moją zmorą jest). Do Pragi swoją drogą wybieram się w maju na tzw. rekonesans, wybadanie gruntu pod ewentualną przeprowadzkę. O przenosinach myślę po lipcu, po przerobieniu okrągłego roku w biurze a tym samym zdobędę solidną pozycję w CV na future job w Pradze.    Ostatnio wyluzowałam z czasem wolnym, już nie staram się wykorzystać czas po pracy w sposób najbardziej użyteczny, bo i tak jakikolwiek wysiłek intelektualny wychodzi miernie po 9 godzinnym zblazowaniu przed komputerem. Tak więc po pracy jest relaks. Pomęczenie kota, filmu, książki - niepotrzebne skreślić. W weekend też jest relaks - wspieram lokalną ekonomię na lokalnym, niezgentryfikow...

Rok temu w Wewnetrznej Mongolii

Image
Spora część moich zdjęć trafia do szuflady, bo czasem coś się prześwietli, bo za grube ziarno, bo wstydzę się tych publikacji, bo coś. Potem jednak do nich wracam i mimo wszystko decyduję się je opublikować. Tak też jest z poniższymi fotografiami, nie doceniłam nasłonecznienia w chińskiej części Mongolii i użyłam ISO400 zamiast 200 czy nawet 100. Moim ulubionym zdjęciem jest to ze stepu, nie ma tam nic, a jedynie ugór, przebijające się dźbła trawy, czysty horyzont czasem przyozdobiony jurtami, a przede wszystkim cisza. Niezmącona niczym cisza.

Przemyślenia na luty

Dwa lata temu byłam w zupełnie innym miejscu. Dosłownie i w przenośni. Byłam w Tajlandii i w innym punkcie życiowym. Mimo pobytu na wolontariacie jako nauczycielka, mentalnie cały czas pozostawałam na kurierce rowerowej. Wiedziałam, że wrócę do Londynu, wrócę na rower, do znanych twarzy i stworzonego bezpiecznego świata (chociaż wcale bezpiecznie po powrocie nie było - wróciłam spłukana, z widmem ewikcji skłotu i naciągnęłam ścięgno). Rok później ponownie wyjechałam, tym razem do Chin; znów pożegnałam się ze znanym środowiskiem, wiedząc, że podejmuję się kolejnego wyznania na dwa miesiące a po powrocie czeka mnie miękkie lądowanie. Brakowało mi londyńskich zakątków, kurierskiej kliki, mojego mikroświata po prostu. Dotarło do mnie, że cała ta otoczka składa się na część mojej tożsamości. Myliłam się. Z roweru przesiadłam się za biurko, nadal w tym samym kurierskim sosie, jednak z upływem czasu ten  pierwiastek zaczął słabnąć, jakbym wypadła z gry po prostu. Nie brakuje mi s...

this is Walworth

Image
Po raz pierwszy od dawna wybrałam się na spacer. Tzn. spacer miał być, ale po drodze dodałam kilka przystanków praktycznych, dzięki czemu m.in. pozbyłam się automatycznego karmnika dla kotów, książki i dzbanka, zyskałam jednak matę do ćwiczeń (używaną, co by nie wspierać nadprodukcji produktów w krajach rozwijających się) i piłkę, też do ćwiczeń, ale niestety nie mieli używanej, więc bilans jest -1 posiadanych rzeczy. I 1:0 dla made in China. Mieszkam teraz na Walworth, dzielnicy, którą "znam", ale nic o niej nie wiem. Nie znam jej historii, tak samo jak nie znałam historii otoczenia poprzedniego lokum. Mieszkam tuż przy 'hajstricie' (ang. high street to nie tyle, co ulica główna, ale przede wszystkim zbieranina sklepów w tym samym, kopiowalnym zestawie, czyli Greggs, Boots, Iceland, Tesco, Peacock lub Primark, Cex itp.), co wygodne jest i praktyczne, bo sklep turecki, wietnamski i nawet market warzywny tuż za rogiem, nie wspominając 'funciaków' (po po...

przemyślenia na start

Daję sobie czas 'do następnej wiosny'. Co roku daję sobie 'do wiosny' i co roku ten okres sprytnie się przedłuża. Bo nowa praca, bo nowe mieszkanie, bo chłopak, bo A, bo B. Moja ostatnia wizja to wyjazd za około pół roku. Byle dobić rok w obecnej firmie, a potem wciskam klawisz ESC. Założę się, że i tym razem pojawią się przesłanki ku temu, aby zostać, ba, chociażby fakt, że za 10 dni się przeprowadzam do nowej, jakże fajnej chatki; mam fajnego chłopaka, który mieszka i chce mieszkać tutaj; i pewnie jeszcze coś zarzuci mi się na szyję.. o już wiem – ustanowiony pułap na koncie bez którego o wyprowadzce z Londynu ani rusz. (or maybe I'm just not a risk taker).    Tłamsi mnie wydzielany urlop, tłamszą mnie 47.5 godziny, które muszę odsiedzieć w pracy. Tłamsi mnie to, że ta praca nie ma sensu, nie przynosi żadnej satysfakcji a jedynie opłaca rachunki i pozwala coś tam oszczędzić. Wreszcie, tłamsi mnie to, że nie liczy się tu wykształcenie, że totalnie nie...