przemyślenia na start
Daję
sobie czas 'do następnej wiosny'. Co roku daję sobie 'do wiosny' i
co roku ten okres sprytnie się przedłuża. Bo nowa praca, bo nowe
mieszkanie, bo chłopak, bo A, bo B.
Moja
ostatnia wizja to wyjazd za około pół roku. Byle dobić rok w
obecnej firmie, a potem wciskam klawisz ESC. Założę się, że i tym
razem pojawią się przesłanki ku temu, aby zostać, ba, chociażby
fakt, że za 10 dni się przeprowadzam do nowej, jakże fajnej chatki; mam fajnego chłopaka, który mieszka i chce mieszkać tutaj; i
pewnie jeszcze coś zarzuci mi się na szyję.. o już wiem –
ustanowiony pułap na koncie bez którego o wyprowadzce z Londynu ani rusz.
(or maybe I'm just not a risk taker).
Tłamsi
mnie wydzielany urlop, tłamszą mnie 47.5 godziny, które muszę
odsiedzieć w pracy. Tłamsi mnie to, że ta praca nie ma sensu, nie
przynosi żadnej satysfakcji a jedynie opłaca rachunki i pozwala coś
tam oszczędzić. Wreszcie, tłamsi mnie to, że nie liczy się tu
wykształcenie, że totalnie nie używam wiedzy zdobytej na
studiach, może z wyjątkiem roku na anglistyce, ale żeby po czesku
przyjmować zamówienie na kuriera? Zapomnij.
A
nawet jakbym chciała być wytrwała i tłumaczyć wolontaryjnie lub
za śmieszne stawki po godzinach i w weekendy, to z garstki czasu
wolnego zostanie mi ubogie minimum. A gdzie życie towarzyskie, gdzie
czas na reset systemu?
Staram
się produktywnie wykorzystywać czas w pracy, wszystkie artykuły z
Wysokich, Dużego i Gazety przeczytane, tu BBC sprawdzone, tu mejle
odpisane, na fejsbuku gram w Scrabble, w Wordzie dla kogoś tłumaczę
i jeszcze podtrzymuję znajomości online.
Multitasking, którym maskuję totalną blazę biurową.
Policzyłam, że w ciągu dnia co najmniej 15 razy sprawdzam fejsa,
insta, mejla, odczuwam natrętną potrzebę logowania i apdejtu.
Jeden
z klientów zawsze się pyta (ofkors, Anglik w końcu!) 'how are you,
Em?', moja typowa odpowiedź 'I'm survivin'. Survivaluję-surfuję
więc po falach biurowej nudy.
Co
ja tu robię. Tu? Praca biurwy, po pracy siłka, aby za bardzo nie poszło
w d*** siedzenie za biurkiem, potem posiłek, jakiś film, książka
i jutro kolejne JUTRO. I wałkujemy to samo, w weekend z kolei jestem
tak sprasowana, że najczęściej siedzę w okolicy domu (siłka) i
coś tam skubię, ogarniam, czytam, ale szczerze to nie pamiętam
kiedy ostatnio poszłam na spacer dla samego spaceru. Pojechałam na
rowerze w celu odkrycia czegoś w Londynie, czego nie znam. Poszłam w nieznane z analogiemw ręku, nie pamiętam kiedy ostatni raz
cieszyłam się czymś jak małe dziecko.
Wysuszam
się od środka i po cichu obmyślam plan ucieczki. Albo od razu do
Pragi albo przez Azję i też ostatecznie do Pragi.. jak mnie nic nie
zatrzyma po drodze, bo... kto wie w podróży? W podróży różne
rzeczy się wydarzają, a ja jestem otwarta na pracę tu i tam, na
kilku miesięczne przystanki na trasie azjatyckiej.
Comments
Post a Comment