the best joke you've ever heard

Pomyślałby kto. Jeden dzień, a ile tyle atrakcji losu. Dziś przytrafiło mi się tyle niemiłych rzeczy, że 22. marca mogę zaliczyć do prześmiewczych przypadków losu. Najpierw straciłam dach nad głową, czyli powrót do mojej sagi homeless doga za sprawą natychmiastowej eksmisji. Ponoń jutro mogę odebrać swoje rzeczy. Ciekawie. Następnie jakiś niecny uliczny złodziej ukradł mi przednie koło, i jak się później okazało rower jednak nie do końca był mój (co jest chyba kolejnym powodem rozżalenia). Po dwóch godzinach intensywnych przemyśleń i skoków aerobowych stwierdziłam, że muszę iść do szpitala, bynajmniej nie z powodów mięśniowych. Od kilku dni schodzi mi naskórek z twarzy. Zakładam, że przeistaczam się w zombie i dlatego odpada mi skóra. Tak, pewnie o to chodzi.
Na domiar złego coś szwankuje moja konstytucja, hmm, emocjonalna, a zatem konkluzja jest taka, że w ciągu 24 godzin moja mentalna sielanka zmieniła się w brunatne grzęzawisko.
A ja się z tego śmieję. I nieustannie podśpiewuję pod nosem "Chana Masala" od Loop Troopów.


Comments

Popular posts from this blog

Personal Landmarks: A Map of Trauma in London

ADO starfish

Three weeks into my Panchakarma retreat