Japonia na temblaku czyli dziennik czas zaczac
Po ponad 12 godzinach lotu, 2 obejrzanych filmach i kilku kubkach z sokiem dolecialam w koncu do Japonii, uff. Oprocz zmeczenia czulam euforie, ktora wzmogla sie jak tylko dotarlam do samego Tokio, a juz w ogole banan zadomowil sie na mojej twarzy po ujrzeniu japonskiego kuriera. Zajaralam sie na tyle, ze nawet to, ze mam zarysowany obiektyw (zemsta piaskowej wydmy z Marzuogi) nie stracil banana w dol.
Szwendajac sie po Marukochi (odpowiednik londynskiego City) i Ginzie (i znow Londyn, tym razem z Oxford Street) myslalam tylko o tym, jak swietnie sie tu czuje, wrecz jak u siebie, i ze ktos kiedys powiedzial, ze cierpie na "yellow fever" czyli fascynacje wszelkimi skosnoosciami, i ze w sumie ta osoba miala racje. Na kazdym kroku narzuca mi sie podobienstwo do Korei, i ze w sumie nie dziwi mnie grzeczne ustawianie sie w kolejce do metra, nawolywanie przed sklepami w stylu "promocja - wszystko za 100 jenow" czy sklepy wylacznie z gadzetami do ifonow (tak tak, gadzeciarstwo to silny trend wsrod koreanczykow, jak i japonczykow).
Dziwia mnie natomiast inne rzeczy, np. to ze w przymierzalni h&m daja ci chusteczke do wytarcia twarzy przed przymierzeniem. W metrze wiszace uchwyty do trzymania sie sa jak dla mnie przerazajaco blisko, takze sufit wyglada jak platanina uchwytow, rak i porozwieszanyh wszedzie plakatow reklamowych. I mnostwo ludzi chodzi w maskach, poniewaz akurat panuje grypa, ale to chyba takie czcze gadanie, bo podejrzewam, ze gdybym przyjechala tu w lipcu, nadal by panowala grypa. Acha, i biale kolnierzyki. Siedza w metrze, ciasno jeden przy drugim, i kazdy stuka w telefon 3G, i do kazdego telefonu przypiety jest kolorowy brelok. I tych brelokow tez jest pelno, gdzie by sie nie rozgladnac, kazdemu dynda breloczek przypiety do torby a jak nie to do telefonu, czasem nawet kilka.
Dzis bylam w Shinjuku (czytaj londynskie Canary Wharf) oraz Shibuya (pomysl o Shoreditch i pomnoz przez tysiac swiatel i billboardow), jutro brne dalej przez Harajuku, Akihimare (dzielnica ta slynie z taniej elektroniki), i jeszcze nie wiem gdzie dalej, wspomagajac sie ryzem, glonami i napojami z rozsianych na kazdym kroku automatow. I po sklepach rowerowych, aaaa!!!
ten wpis przypomniał mi, za co tak bardzo uwielbiałam Japonię (i nadal uwielbiam!) ♥ mam nadzieję, że kiedyś będę mogła tam pojechać, to miejsce wydaje się tak kolorowe, żywe, niesamowite.
ReplyDelete