Out with the old, in with the new

Mój tydzień w liczbach to:
7 znalezionych rękawiczek
6 godzin snu na dobę (średnia)
5 dzień z rzędu w tym samym ubraniu
4 godziny snu po wczorajszym karaoke
3 pomadki ochronne do ust znalezione na ulicy
2 metrowy mur, który o dziwo, udało mu się pokonać
1 nieudana próba skłotingu (i nielegalna ewikcja z samego rana)


Moja bezdomność zaczyna zakreślać coraz szersze kręgi. I może powinno mnie to martwić, ale jest wręcz na opak, bo im bardziej tracę dach nad głową, im więcej rzeczy wożę wszędzie z sobą w plecaku (grzebień, szczoteczka, pojawił się dezodorant i zapasowe skarpetki), i u czym większej liczby osób nocuję, tym bardziej wzrasta moja mentalna beztroska i wolność.

Fajnie mieć własny pokój, ale na chwilę obecną wystarczy mi nikła pewność, że tej nocy mam gdzie spać. Nie potrzebuję stricte swojego legowiska czy swojego roweru, wystarczy, że TU i TERAZ mogę korzystać z powyższych. W ogóle moja chęć posiadania maleje z dnia na dzień, nawet mój notebook jakby bardziej się uspołecznił.

Moje życie obrało chaotyczny kierunek (z dotychczasowego chaosu wpadłam w międzygalaktyczną czarną dziurę chaosu, to tak jak wpłynąć z rzeki do morza) i, paradoksalnie, jedynym szkieletem nadającym mu kształt jest moja praca. Klasyczny ‘9 to 5 job’, wokół którego toczy się mój 24 godzinny rytm dnia. Przy czym nadal towarzyszy mi totalny brak etyki pracy, jedynie pierwotny cel przyjazdu tutaj (patrz: pożądany powrót do Korei, tym razem na co najmniej rok) utrzymuje mnie za biurkiem. Choć nie ukrywam, fajnie być wynagradzaną za 8 godzin grania w Killzone.

Coraz częściej nie wyrabiam się z odpisywaniem na e-maile, z postami na bloga, ze zszyciem głupiej dziury w kurtce, nie zdążam nawet do pracy, ale wiesz co?

W głębi duszy towarzyszy mi poczucie szczęścia, niezależnie od tymczasowych trosk, braku stabilizacji, ba, wręcz przeciwnie, coraz bardziej dochodzi do mnie, że właśnie stan DESTABILIZACJI jest tym, co mnie nakręca do działania i akumuluje energię na później.

Nie żebym chciała temu nadać poczucie heroizmu, tudzież okrasić mój żywot szczyptą skłotersko-anarchistycznej zajebistości, ale w swoim otoczeniu znam mało osób, które doceniają po prostu to, co mają, ciesząc się z tego, co jest i jak jest.


Where are we going?
What have we done?
Everything we've learned, it's all just been ignored.
We turned it all to cinder, we turned it all to rust.
We're standing in these ruins, and it's all because of us.
We load the gun and we pull the trigger,
Looking into tomorrow, we'll all have turned to dust.
Lost, lost, lost in our own heads.
Lost, lost, lost to ourselves.

by Mouthpiece ‘Cinder’

Comments

  1. Najważniejsze by dobre samopoczucie sprzyjało!
    Kasia

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Personal Landmarks: A Map of Trauma in London

ADO starfish

Three weeks into my Panchakarma retreat