raport z dnia codziennego
Przyznaję, że frekwencja postowania na tymże blogu drastycznie spad(Ł)a.
Nie wiem czy dzieje się tak, ponieważ nic się u mnie nie dzieje czy jest to
wynik zamykania się na świat. Robienie jeża tak zwane.
Tak naprawdę może i coś się dzieje, w końcu współorganizowałam spory event
kurierski London's Calling we wrześniu, w ostatni
piątek alleycat halloween’owy, w między czasie pojechałam do Polski, miałam
mini wypadek rowerowy (przednie koło R.I.P) i rozpoczęłam praktyki w szkole
angielskiego. Mimo to patrzę na ostatnie miesiące w Londynie jako na linię
ciągłą: kurierka – dom – kurierka – dom -
dej off – kurierka – dom – kurierka – dom – weekend przesiedziany w domu
itd.
Dni przeskakują niczym kody pocztowe na mapie Londynu, tak jak dziś na
przykład: N1 (Angel)>WC1>W1>W8 (Kensington)i z powrotem do bazy, czyli
W1. Zadziwia mnie jak szalone dystanse robię w ciągu dnia, te wszystkie „rozciągniete”
zlecenia między E8(Hackney) i NW5(Kentish Town) lub paczki z SE1 z dodatkowym
kursem przez SE15(Peckham) czy SE17(Walworth). W większości firm kurierskich,
tzw. pushbike circuit nie wykracza poza pierwszą strefę, w mojej nabierasz
przekonania, że jesteś mega wyjadaczem, bo nie tylko robisz szalone mile czy
wyrabiasz sobie skróty w N5 czy SW8 (w zasadzie nie wiadomo po co), ale też
wiesz, gdzie jest tania herbata, gourmet coffee czy frikowa toaleta.
W ciągu dnia niezapisane myśli i wnioski zacierają się wraz z przejechanym
asfaltem, jest tyle rzeczy, które chciałabym zapamiętać, zapisać, odtworzyć w
formie pisanej, wizualnej czy dźwiękowej i wszystko to odchodzi w niepamięć.
Może kiedyś spełnię swoje ever-lasting, ever-hungry marzenie i sprawię sobie
dyktafon, aby nagrywać dźwięki miasta, te wszystkie ulotne i trywialne myśli
dnia powszedniego (kurierskiego?).
Nawet nie, żebym chciała ponownie smęcić o kurierce, ale tak naprawdę, to
co u mnie ciekawego się dzieje? No właśnie.
Comments
Post a Comment