Biały Kot i Cmentaria, czyli My Halloween Story

Abstrahując od tematyki zaduszkowej, która obecnie jest bardzo ”on” w Polszy, to byłam dziś na cmentarzu. Angielskie cmentarze to zazwyczaj setki zamszonych, rozlatujących się nagrobków, celtyckich krzyży i dużo dziko rosnącej zieleni.

Okoliczne cmentarzysko niczym się nie różni od kadrów z filmu zombie pt. Let Sleeping Corpses Lie (znanym również jako „The Living Dead at The Manchester Morgue”), i chyba z racji podobieństwa scenerii i miłości do filmów z truposzami w tle, zaczęłam się czuć nieswojo. A wiadomo, czym większa sielanka i spokój na planie, tym bardziej rozwinięta i spektakularna akcja się potem odgrywa. Czyli sieka, krew i pościg za ofiarą (domyślnie za mną).

Nie licząc szarawych wiewiór skaczących po nagrobkach, gdzieniegdzie przelatujących srok, byłam sama. A, i był jeszcze Biały Kot, który nagle się wyłonił zza grobu. Najpierw rzucił mi zawzięte spojrzenia, potem zaczął skakać po krzyżu, a na koniec wygrzebał fragment ludzkiego kośćca (na oko kość kręgowa) i zaczął się nim zabawiać.


Tak naprawdę, to nie czułam się nieswojo, dalej kontynuowałam spacer z aparatem, a to wszystko napisałam tylko w ramach wstępu do zdjęcia poniżej, które zrobiłam kiedyś w odległym roku 2006.

Acha, jestem w Londynie. Hi5 dla Urosa.

P.S. Biały Kot istnieje naprawdę.



Dopisek: Dokładnie dzień po tym wpisie udałam się na cmentarz po przeciwległej stronie ulicy, gdzie tym razem poznałam Pana Lisa, choć wiem, że to irrelewantna wiadomość.

Comments

Popular posts from this blog

Personal Landmarks: A Map of Trauma in London

ADO starfish

Three weeks into my Panchakarma retreat