Po prostu sobota. Wyjątkowo leniwa sobota.

Jest tak leniwie i gorąco, że ledwie wyściubiłam nos na zewnątrz, a to tylko po to, by zakupić (wstyd) zupkę chińską na obiad (wegańską - żeby nie było). Cóż, pieniądze na wyczerpaniu, żołądek mało wybredny a jakoś muszę przeżyć ostatnie dni w Pradze. A tak poważnie, to dziś pakowałam swój praski przybytek. Czas wrócić na kilkanaście dni do Wrocławia. Na batalię o otrzymanie trzech dodatkowych liter, które potem mogę dodać sobie przed nazwiskiem, np. Miss Great Revenge lub coś takiego. W zasadzie miałam napisać o czymś WIELKIM. Już kilka dni temu napisałam post o WIELKIM wydarzeniu, jakim jest dla mnie dzień odebrania kliszy z laboratorium. To miał być WIELKI dzień, jeszcze tego samego dnia (powtórzenie tego samego wyrazu w jednym zdaniu, moja stylistyka niemal słania się na nogach) planowałam wrzucić kilka zdjęć na bloga a potem porwał mnie czerwcowy wir wydarzeń i dopiero teraz nadrabiam. Nie, żeby zdjęcia były nadzwyczajne, ale wystarczy, że są moje, wydebatowane pięciominutowym (cz...