Posts

Showing posts from January, 2014

Best Run Ever

Image
That was an easy-peasy run from my company office in W1 to West London that slightly reminded me of distance work I used to do a lot while working for my former company, except for the fact that I had several, not just one, jobs that took me to W-ish side of Central London and a couple that brought me to SE1 through W1. So: Pickups from W1: 2 x W8, 1 x W14 and 2 x W11. In the meantime I was given a job next street from my W8 drop and then round-the-corner pickup from W11 to SE1. At this point my controller told me to call him once I get to W1. Didn't need to as once I passed W2, my XDA went nuts and 6 or more jobs from W1 to WC2 and SE1 popped up. Bosh! I set off from Wilder Walk, Soho, smashed 1 Leicester Sq drop, then dropped 2 Upper Grounds, picked up cheeky taking-me-back-to-the-middle Hatfiields, smashed 3 jobs at Blu Fin, proceeded to Financial Times and was given an extra priority docket from 10 Lower Thames to High Holborn. Bosh! Wish I had more sweet...

28K

Image
W ostatni piątek przyjechała do mnie Agata. Agata jest maratonką, biega po Kampinosie, wzdłuż linii metra, biegnie przez życie. Wiadomo było, że będziemy chodzić, że w ten weekend oleję rower na rzecz pieszej wędrówki po zaułkach metropolii. I tak ruszyłyśmy z Ovalu przez SW1, kawiarnie na Soho, tajemnicze Clerkenwell i hej na górę przez N1 i N7, gdzie oglądałam być może (a jednak nie!) przyszły pokój. Kolejno w dół na Angel, kanałem rzecznym na London Fields, gdzie wraz z zaprzyjaźnionymi kurierami świętowaliśmy urodziny jednego z nas, następnie z powrotem na Angel (falafel na Kingsland Rd!), przez WC1 i ulubiony Percy Circus, z przystankiem na Holborn (wystawka suszi z Wasabi) i Waterloo (ostatni espresso shot przed snem) na Oval. Wyszło ponad 28 kilometrów (17.7 mili) doprawione dodatkowymi 15 kilometrami w sobotę. Weekend marathon rozłożony na 24 godziny. Feels G.

January

Zeszły rok przypomina ciągle zmieniającą się konstelację znajomych. Nie wiem czemu tak jest, ludzie ot po prostu pojawiają się, następnie jest ich coraz mniej aż do totalnego zaniku ich obecności w moim życiu. Przekonuję się zarazem, że człowiek to tak naprawdę istota relatywna, jest, nie ma, pojawia się ktoś inny i tak w kółko. Nieprzerwany cykl korelujący z innymi cyklami w naszym życiu. Dzieciństwo, młodość, dorosłość, starość. Boom. W zeszłym roku o tej porze byłam na Bali. Egzotycznym (dla nas) raju na Ziemi, gdzie co prawda makaki kradną Ci okulary a tubylcy widzą w Tobie chodzący bankomat, ale w zderzeniu z ofertą przyrodniczą (typu nieczynne wulkany, nieodkryte plaże, tarasy ryżowe), kulturalną (wgląd w kulturę Bali, tradycyjne tańce i przepiękne świątynie hinduskie na każdym kroku) a nawet cenową, nadal jawi się jako paradajs. Rok temu miałam wrócić do Dżakarty, dokończyć swój projekt wolontaryjny, mając w perspektywie następującą potem podróż po Azji Południowo-Wschodn...