dzień wolny = dzień [od]zyskany

Dzień wolny od pracy smakuje jak ekler z bitą śmietaną. A dzień pracujący, który w trakcie przeradza się w dzień wolny smakuje jeszcze lepiej, jak podwójny ekler z podwójną śmietaną. Dzisiaj nie tylko wzięłam sobie (ponad!) miesięczne wolne w pracy, ale skróciłam dzisiejszy etat z 9 godzin do niecałych 2, dzięki czemu zyskałam ponad 7 bezcennych godzin, które miałam przeznaczyć na godziwe cele, na zine'a, na czytanie i pewnie jeszcze tysiąc innych szczytnych sposobów na zagospodarowanie czasu. Przejeżdżając przez Blackfriars bridge cieszyłam się jak sztubak, który udał się na pierwsze w życiu wagary. W myślach kreśliłam mini-plany jak spędzić dzień i w końcu stanęło na jakże owocnych odwiedzinach na znajomym skłocie na Deptford, na ugotowaniu obiadu dla współlokatorów, na pysznej kawie (patrz obrazek - zwróć zwłaszcza uwagę na napis, naaaaaaaaapis), na zabawie z kotem i oglądaniem filmu na projektorze. Po prostu "Czysta zysk!", "2 w 1" a nawet "30% gratis...