Z powrotem w Pradze. W końcu! Zaśnieżony Wrocław zaszedł mi za skórę śniegiem, mrozem i macierzystą uczelnią, która zamiast dodawać skrzydeł, co rusz dorzuca kłody pod nogi. Mój wydział słynie ze swojej, hmm, zvláštnosti , aby użyć eufemizmu. Każdy wydział ma swoją specyfikę, jasne, ale tylko na tym, nigdzie indziej, możesz trafić na czarną listę banitów (a tym samym zapomnij o podpisaniu przez prof., dr hab czy dr wszelkich opinii, referencji i innych popychaczy kariery) dzięki nie odpisaniu na e-mail jednej z kierowniczek zakładu. A co jeśli e-mail nie doszedł? Nieważne, odważyłeś się zapuścić hańbiącego ignora, to teraz przyjmij karę. A e-mail nie należał do sympatycznych swoją drogą. Prosta recepta. Kilka dni na macierzystej uczelni i człowiek nabrał symptomów charakterystycznego IFS-owskiego przytłoczenia, poczuł zapach murów rodzimego instytutu i odbębnił zajęcia z głównym punktem programu - recytacją wierszyków przez studentów V roku. Paranoja. Moje refleksje odnośnie studiowani...