Mój pierwszy rower, nie wliczając tzw. flaminga w latach 90-tych, to była stara holenderka, która nie tylko dwukrotnie złamała się wpół, ale w efekcie owych złamań i prób reperacji, chowa w sobie "uwięzioną" rurę, więc za każdą przejechaną "kocią głową" wypluwa z siebie przedziwny dźwięk stalowy. Druga damka pochodzi z Niemiec, mniej było z nią problemów, choć dało się odczuć jej czternastokilowość przy wnoszeniu na czwarte piętro w Pradze. Trzecim rowerem już nie była dama, ale po prostu rama mejd in Tajwan, która nie jest ramą szosową, ale dobrze się sprawdza zarówno jako wolnobieg, jaki i ostre koło. Jakoś tak wyszło, że zaczęłam jeździć na kurierce, może z braku alternatyw, może z chęci przekopywania się przez setki ogłoszeń na gumtree, a pewnie też i z powodu jakieś sympatii dla odpłatnego jeżdżenia na rowerze. Jak do tej pory jest to moja najdłużej wykonywana praca, i ze wszystkich podjętych zajęć chyba najlepiej mi wyc...